Deszcz padał od wielu dni. Ulewa przemoczyła nawet najdrobniejszą nitkę w jej ubraniu. Jedynie czarna peleryna pozostawała sucha, posmarowaną tłuszczem sprawiała, że wielkie krople spływały nie czyniąc szkody.
Nieludzkie oczy doskonale dostosowywały się do otaczającej jej nocy. Przez chwilę obserwowała sarnę buszującą w leśnym poszyciu, poczuła szarpnięcie pod skórą, pchające ja do mordu.
Pozwoliła, aby włosy zasloniły jej twarz, a kiedy znów mogła widzieć, zwierzak umknął wyczuwając niebezpieczeństwo.
''Uciekła...'' w bezcielesnym głosie zabrzmiała gorycz
''A na co ty liczyłaś?" odpowiedziała jej machinalnie.
Głos nie odezwał się, lecz Rhavaen mogła doskonale wyczuć jej obecność. Niewidzialna siła napierała na jej samokontrolę, lecz przywykła, także istota nie miała szans.
Przeniosła wzrok na tlące się ognisko. Płomienie pochłaniały strzępki trawy i niewielkie gałązki. Złoty piuropusz, dotknięty przez okrutny deszcz cofnął się z sykiem, wyrzucając w górę iskry i gryzący dym.
Rhavaen podniosła głowę i spojrzała na księżyc. W czarnych oczach nie było niczego. Niczym czarna otchłań , bezdenna i pozbawiona wszystkiego