Mgła... Wszechobecna mgła wisiała nisko, grubą warstwą o konsystencji zsiadłego mleka, nad drogą. Alchemik szedł przez nią rozważnie, podpierając się kijem, a fiolki w jego torbie nawet nie ważyły się brzęknąć.
W głowie Alchemika krążyły różne myśli. Jedne sielankowe, pełne słońca, kwiatów, zielonej trawy i elfic nad krystalicznieczystym jeziorem. Inne były bardziej ponure. Przedstawiały one kruki. Stada kruków wędrujące gdzieś... Gdzie? Gdzie je wiatr zaniesie na ich czarnych jak smoła skrzydłach. Płynące na wietrze czarną chmurą, nieraz przyćmiewające tarczę majestatycznego księżyca w pełni.
Całe stada kruków...
Gdy mijał tak suchy konar dębu, zerwało się z niego kilka kruków, tak czarnych jak te w jego myślach. Poleciały w swoją stronę, dołączając do stada i przesłaniając momentami jasne punkty na niebie. Gwiazdy, które od wieków świeciły nad pokoleniami stworzeń, chodzących po tej ziemi, oddychających tym samym powietrzem... Wciągnął spory haust powietrza i wyczuł w nim nutę spalenizny...
- Znów ktoś coś spalił... - powiedział bardziej do siebie i trochę do wiatru, który rozwiewał jego białe włosy. Zaczerpnął kolejny haust i obserwował niebo, a na nim gwiazdy, rozrzucone po nim jak groch na żałobnym kobiercu.