Burzliwa noc w leśnej głuszy Enedwaith przeminęła. Poranny blask oświetlił miejsce w którym obozowały mroczne istoty. Tymczasowy obóz stał pusty, ślady po wygaszonym ognisku, odciski ciężkich buciorów i resztki czarnej krwi - to wszystko co zostało w tamtym miejscu.
Orkowie ruszyli dalej. Banda zmierzała na północ.
Ta pozornie przypadkowa decyzja podjęta została na skutek wielu powodów. Nowy wódz chciał wyraźnie odciąć się od pasma nieszczęść jakie spadły na jego poprzednika, zmusił więc swych podkomendnych do nowego działania, nie dając im czasu na rozważenie możliwości zakwestionowania jego przywództwa. Zmierzając w tę stronę orkowie oddalali się również od granic Rohanu, skąd spodziewać się mogli pościgu. Zmierzali w tereny znacznie dziksze i rozleglejsze, gdzie od upadku Królestwa Arnoru nie istnieje już żadna moc, zdolna zaprowadzić porządek. Gdyby Mauhúr żył, zapewne wiedziałby czy kierunek odpowiada rozkazom Władcy Mordoru. Było jednak inaczej, nowy przywódca nie czuł się wcale w obowiązku do wykonywania nieznanych mu poleceń, które pchnęły wielu jego towarzyszy w objęcia śmierci. Dwudziestu orków ruszyło więc na północ, podążając za swym nowym wodzem.
Pierwsze godziny podróży przebiegały sprawnie, kolejne mile szybko znikały za ich plecami, gdy wojownicy przedzierali się przez knieje. Las był gęsty, a większość z nich była rosłymi urukami, nie czekali więc nocy, równie sprawnie radząc sobie za dnia. Kilku mniejszych orków syczało gniewnie na tą decyzję, ale cóż mogli zrobić. Wódz kazał, a nikt nie chciał stać się jego ofiarą, zbyt dobrze pamiętali jego nocną walkę. Maszerowali szybko, z zapałem typowym dla nasyconych orków, bojących się kary za nieposłuszeństwo. Jako pierwsi kroczyli niscy, zgarbieni orkowie z Gór Mglistych, wśród których prym wiódł Ulposhat, najokrutniejszy spośród wszystkich. Przetrząsali oni teren, wypatrując niebezpieczeństw i wrogów, a także czegoś co mogliby zeżreć, niewiele bowiem wyrwali dla siebie mięsa podczas krwawej uczty zeszłej nocy. Za nimi kroczyli zaś urukowie, wyglądem znacznie podobniejsi do ludzi. Skóra była ich czarna, postura wyprostowana. Kły mieli długie, ostre, brudne jeszcze od krwi. Nosili mocniejsze pancerze, lepszą nieśli broń. Większość dzierżyła proste miecze, sadzą pokryte i zdobień pozbawione. Niektórzy mieli też tarcze, pokryte znakami ich mowy, twardej, chrapliwej, nieprzyjemnej.
Właśnie wśród otoczenia rosłych uruków miejsce swe w bandzie zajmował wódz. Auzrud, nowy Zar bandy. Nie nosił on zbroi, jego tors i lędźwie okrywały tylko postrzępione pasma zdobytych niegdyś skór i futer. W swych czarnych, zakończonych ostrymi pazurami rękach niósł duży, dwuręczny topór, trofeum zdobyte dawno temu w Mordorze, pamiątka po jednym z przeciwników których pokonał. Jego krawędzie były już mocno wyszczerbione, sama broń jednak dalej pozostawała bardzo niebezpieczna w silnych i sprawnych łapach jej posiadacza.
Słońce dawno już sięgnęło zenitu i wolno poczynało już obniżać swój łuk, gdy Ulposhat podbiegł do wodza, skrzekliwie domagając się uwagi.
-Zarze! Zarze Auzrudzie! Rosły uruk uniósł w górę zaciśniętą pięść, zatrzymując oddział. Groźnym wzrokiem zmierzył podwładnego, jakby rozważając odrąbanie mu łba na miejscu, jako przykładu dla reszty. W końcu jednak tylko wyszczerzył kły.
-
Mów. -rzucił krótko, głosem twardym i ciężkim.
-
Panie, od strony ścieżki czuć ludzkie mięso! Jakiś jeździec zmierza tutaj z naprzeciwka! -goblin wyrzucał z siebie słowa jakby parzyły go w język, piskliwym głosem i gestykulacją skupiając na sobie uwagę większości kompanów.
-J
est sam? Nie podąża za nim nikt więcej? -Auzrud znów wyszczerzył kły, wciągając nozdrzami powietrze. Faktycznie, wiatr niósł ze sobą dość nikły zapach człowieczego i końskiego mięsa. Okoliczni orkowie zarechotali, również to czując.
-
Nie.. Tak, panie! Sam, samiuteńki, jak palec w okaleczonej dłoni! -rzucił prędko Ulposhat, oblizując wargi -
Tylko on i jego piękny, pyszny koń…-
A więc na co czekamy? -przerwał mu jeden z uruków -
Zarżnijmy go! Auzrud warknął gniewnie, odwracając się w jego stronę. Obrzucony krwiożerczym spojrzeniem czarnoskóry ork cofnął się, ale jego pobratymcy zareagowali entuzjastycznymi porykiwaniami. Od dawna już nie odnieśli żadnego zwycięstwa, głodni byli krwi. Kto wie co stałoby się gdyby im tego odmówiono…
-
Zaczekamy go tutaj, ukryci wzdłuż drogi. -po krótkiej chwili milczenia rzucił wódz, gdy tylko jego podwładni się uciszyli -
Nie może uciec! Urukowie zawyli z radości, Ulposhat zaś odbiegł z sykiem do stojących nieopodal goblinów, przekazując im te jakże szczęśliwe wieści.
Nie minęło wiele czasu gdy rozpoczęła się walka. Zaskoczony, o dziwo walczył nad wyraz skutecznie, ostrzeżony przez cholernego wierzchowca. Pierwszy ork, który rzucił się na niego, ten sam który wcześniej przerywał swojemu panu, zginął w mgnieniu oka, rozlewając wokół siebie kałużę czarnej posoki. Następny był jeden z mniejszych goblinów, zbyt spragniony mięsa by zważać na zarąbanego kompana. Co gorsza, jego pośpiech sprawił że przygotowani zawczasu łucznicy nie mogli wystrzelić, zmuszeni czekać aż ich towarzysz skończy walkę. Dopiero gdy cios miecza rozłupał jego czaszkę zabrzęczały cięciwy ich łuków. Kilka strzał chybiło zupełnie, tylko jedna ugodziła w cel. Uderzenie niemal przewróciło broniącego się przed ciosami wojownika i sprawiło że reszta rozochoconych orków rzuciła się na niego… Zdecydowanie postąpili zbyt pochopnie, co w mgnieniu oka stało się jasne. Broń napadniętego ugodziła w odsłonięte gardło jednego z uruków, rzucając go w spazmach na kolana, chwytającego się rozpaczliwie za gardło by się nie wykrwawić. On sam o mały włos uniknął wymierzanych mu ciosów, przedłużając swój żywot o kolejnych kilka sekund.
Głośny ryk przerwał krwawe widowisko.
Skupieni wokół samotnego człowieka orkowie przez ułamek sekundy zawahali się, jednak posłusznie rozstąpili się, z mniejszym lub większym szacunkiem szepcząc imię swego wodza, swego Zara.
Auzrud zatrzymał się na pięć kroków przed człowiekiem, wbijając w niego spojrzenie czarnych, jadowitych oczu. Podchodząc, wzrokiem ogarnął miejsce walki. Dwa trupy, jeden umierający. Słaby wynik, jak na samotnego podróżnika, który miał być łatwą ofiarą.
-
Ushatar...* -rzekł powoli, z namysłem oblizując kły. -
Ulposhat, snaga!** Jeden z niższych, przygarbionych orków, dotychczas starający się osaczyć pozostawionego nieco z tyłu wierzchowca ofiary ich bandy, teraz oderwał się od swych towarzyszy i biegiem zbliżył się, z zaciekawieniem przyglądając się otoczonemu przez uruków człekowi.
-
Lat ta-folunan sharauurz?*** -warknął Auzrud, na co pośledni goblin szybko pokiwał głową, potakując.
-
Lat ta-folunub shara ob Rohan.**** - rzekł więc rozkazującym głosem, wskazując na człowieka.
Mniejszy ork oblizał wargi i przełknął ślinę, schylając pokornie głowę. Teraz dopiero żałował wczorajszego chwalenia się swoim pochodzeniem z górskich jaskiń Ettenmoors, dzięki któremu poznał nieco języka używanego przez ludzi.
-
Ty… -zaczął, piskliwym i nieprzyjemnym głosem-
Ty człowiek-kal? Człek… człowiek-Rohan? -wyrzucił z siebie w końcu, z trudem przypominając sobie z dawna posłyszane słowa. Miał nadzieję że człowiek go zrozumie, w przeciwnym wypadku wódz może uznać że został okłamany… Poprzednik Auzruda miał długą listę kar dla tych którzy to obrazili go w ten sposób.
Stłoczeni wokół człowieka orkowie stali w luźnym okręgu, ze zniecierpliwieniem patrząc na swego wodza i niedoszłą ofiarę. Na pierwszy rzut oka widać było że gdyby nie autorytet wodza, natychmiast rzuciliby się dokończyć dzieła. Tylko jęczący z ociekającym krwią, rozciętym gardłem pechowy uruk zbyt skupiony był na rozpaczliwym zatykaniu sobie rany łapami by myśleć o walce. Tymczasem reszta pomniejszych goblinów bezskutecznie próbowała złapać konia, który miał na tyle rozumu by cofać się przed ich długimi, powykrzywianymi łapami. Dawno już ustrzeliliby go ze swoich krótkich łuków, gdyby nie to gorące pragnienie własnoręcznego pozbawiania życia, które kryje się w duszy wszystkich mrocznych stworzeń.
Ostatecznie gorąca krew zawsze smakuje najlepiej.
*- "Wojownik…"
**- "Ulposhat, gnido!"
***- "Znasz ludzką mowę, tak?"
****- "Spytaj człowieka czy pochodzi z Rohanu"