1
Pod rozbrykanym kucykiem / Po deszczu każdy wilk śmierdzi mokrym psem.
« dnia: Październik 07, 2015, 16:32:04 »
Do gospody dotarła w najlepszym dla siebie momencie, bo większość gości leżała pijana albo już spała w pokojach. Widząc brudne ławy i ludzi pod stołami skrzywiła się i powoli doczłapała do lady. Normalnie zrobiła by to z gracją drapieżnika, jak wielki czarny kot, ale ból w boku po tym jak zaciął ją tam sztylet, pulsował bólem i dokuczał.
-Pokój masz?
Oparła się o szynkwas i wbiła lodowate spojrzenie w drzemiącego na stołku karczmarza. Mężczyzna poderwał się i zachłysnął powietrzem widząc niebieskie jak lód oczy.
-Mmmmam.
Wydukał.
-Ile?
Warknęła zaciskając rękę w pięść i przymykając na chwilę oczy, gdy bok zapulsował mocniej.
-Nie dużo droga panienko, trzy złocisze i śniadanie rano zapewnione.
Pokiwała głową, zbyt zmęczona żeby się targować i ucinać mu język za nazwanie się "panienką". Przecież na taką nawet nie wyglądała.. Wysupłała pieniądze z sakiewki i rzuciła na ladę. Zniknęły nim drugi raz zdążyły się odbić od wypolerowanego drewna.
-Miskę gorącej wody przynieś mi zaraz i czysty kawałek tkaniny, jakiejkolwiek.
Pokiwała głową, ale oberżysta wiedział, że nie do niego. W nieznajomej było coś odpychającego i przerażającego zarazem. Może to ta blizna?, pomyślałA może oczy? Zimne jak lód. I aż wzdrygnął się na samą myśl.
Odwróciła głowę w jego stronę widząc, że za długo jej się przygląda. Wskazał ruchem głowy, żeby podążała za nim. Zrobiła to i zaraz znalazła się w małej izdebce. Łóżko, mały kufer i jakaś komódka.
-Ciasne ale własne, jak to mówią.
Mruknęła do siebie i kopem zamknęła drzwi za karczmarzem. Zrzuciła juki z ramienia i zaraz za tym poszedł wytarty podróżny płaszcz. Swoje lata miał już za sobą jak większość rzeczy, ale i tak prezentował się całkiem nieźle. Czerwona tasiemka oblekała kaptur, który akurat teraz miała opuszczony. Zrzuciła z siebie pas, przy którym widać było dwa dłuższe noże lekko zakrzywione i jeden malutki karambit. Zabójcza broń, jeśli chce się kogoś zabić niezauważenie i szybko. Pozwoliła też zaraz opaść zbroi, której połączone kolczugą płyty chroniły jej plecy i przód, aż pod samą szyję. Wspomnienie po tym jak ktoś zabił Kła jednym ciosem w szyję pozostawiło swój nieprzyjemny odcisk. Może i nie była z nim specjalnie zżyta, ale i tak lubiła go na swój spaprany sposób.
Odłożyła to wszystko do kufra, oprócz broni. Miecz i noże wylądowały na łóżku, a obok nich worek z ostrzałką i ścierką nasączoną olejem. Usiadła obok tych rzeczy i zaraz wstała, bo poderwało ją pukanie do drzwi.
Na progu stał karczmarz z rzeczami, o które prosiła. Zabrała je i zniknęła w swoim pokoju. Miskę wraz z lnianą tkaniną odłożyła na ziemię przy pryczy i zabrała się za ściąganie koszuli. Odkleiła stary opatrunek ze strupem i zaklęła wściekle. Wodą z miski przemyła ranę, powoli i dookoła, żeby za bardzo przy niej nie grzebać. Gdy to zrobiła obejrzała ją dokładnie i ze słabym uśmiechem owinęła żebra tkaniną. Poszło szybko, chociaż miska wyglądała jakby ktoś nalał do niej krwi a nie wody.
Uśmiechnęła się pod nosem zabierając do ostrzenia broni i przejrzenia sprzętu. Zajęło jej to z dobre pół godziny, ponieważ ręce lekko się jej trzęsły ze zmęczenia. I tak miecz znalazł się przy łóżku, noże do rzucania na ziemi, a te lekko zakrzywione pod ręką, na posłaniu.
Oparła się plecami o ścianę, przymykając oczy. Gołą i rozpaloną skórę chłodziła przyjemnie ściana. Rano zniknę o świcie, wcześniej zajdzie się za ladę i weźmie co tam będzie do żarcia i tyle mnie widzieli.Planowała w myśli. Nie było co niepotrzebnie zostawać w jednym miejscu. Zresztą to nigdy nie było w jej zwyczaju. Raz tu, raz tam. Nigdy nie zostawała w miejscu na dłużej niż dwie noce, odkąd wyrzucili ją z rodzimej watachy.
Zdjęła z siebie resztę ubrań, zostając w samych lnianych portkach, na które nasuwała te skórzane i drzemała. Nigdy tak naprawdę nie spała, zawsze zachowywała pewnego rodzaju świadomość. Może zwykła ostrożność, a może pod skórą czuła, że coś się może wydarzyć.
-Pokój masz?
Oparła się o szynkwas i wbiła lodowate spojrzenie w drzemiącego na stołku karczmarza. Mężczyzna poderwał się i zachłysnął powietrzem widząc niebieskie jak lód oczy.
-Mmmmam.
Wydukał.
-Ile?
Warknęła zaciskając rękę w pięść i przymykając na chwilę oczy, gdy bok zapulsował mocniej.
-Nie dużo droga panienko, trzy złocisze i śniadanie rano zapewnione.
Pokiwała głową, zbyt zmęczona żeby się targować i ucinać mu język za nazwanie się "panienką". Przecież na taką nawet nie wyglądała.. Wysupłała pieniądze z sakiewki i rzuciła na ladę. Zniknęły nim drugi raz zdążyły się odbić od wypolerowanego drewna.
-Miskę gorącej wody przynieś mi zaraz i czysty kawałek tkaniny, jakiejkolwiek.
Pokiwała głową, ale oberżysta wiedział, że nie do niego. W nieznajomej było coś odpychającego i przerażającego zarazem. Może to ta blizna?, pomyślałA może oczy? Zimne jak lód. I aż wzdrygnął się na samą myśl.
Odwróciła głowę w jego stronę widząc, że za długo jej się przygląda. Wskazał ruchem głowy, żeby podążała za nim. Zrobiła to i zaraz znalazła się w małej izdebce. Łóżko, mały kufer i jakaś komódka.
-Ciasne ale własne, jak to mówią.
Mruknęła do siebie i kopem zamknęła drzwi za karczmarzem. Zrzuciła juki z ramienia i zaraz za tym poszedł wytarty podróżny płaszcz. Swoje lata miał już za sobą jak większość rzeczy, ale i tak prezentował się całkiem nieźle. Czerwona tasiemka oblekała kaptur, który akurat teraz miała opuszczony. Zrzuciła z siebie pas, przy którym widać było dwa dłuższe noże lekko zakrzywione i jeden malutki karambit. Zabójcza broń, jeśli chce się kogoś zabić niezauważenie i szybko. Pozwoliła też zaraz opaść zbroi, której połączone kolczugą płyty chroniły jej plecy i przód, aż pod samą szyję. Wspomnienie po tym jak ktoś zabił Kła jednym ciosem w szyję pozostawiło swój nieprzyjemny odcisk. Może i nie była z nim specjalnie zżyta, ale i tak lubiła go na swój spaprany sposób.
Odłożyła to wszystko do kufra, oprócz broni. Miecz i noże wylądowały na łóżku, a obok nich worek z ostrzałką i ścierką nasączoną olejem. Usiadła obok tych rzeczy i zaraz wstała, bo poderwało ją pukanie do drzwi.
Na progu stał karczmarz z rzeczami, o które prosiła. Zabrała je i zniknęła w swoim pokoju. Miskę wraz z lnianą tkaniną odłożyła na ziemię przy pryczy i zabrała się za ściąganie koszuli. Odkleiła stary opatrunek ze strupem i zaklęła wściekle. Wodą z miski przemyła ranę, powoli i dookoła, żeby za bardzo przy niej nie grzebać. Gdy to zrobiła obejrzała ją dokładnie i ze słabym uśmiechem owinęła żebra tkaniną. Poszło szybko, chociaż miska wyglądała jakby ktoś nalał do niej krwi a nie wody.
Uśmiechnęła się pod nosem zabierając do ostrzenia broni i przejrzenia sprzętu. Zajęło jej to z dobre pół godziny, ponieważ ręce lekko się jej trzęsły ze zmęczenia. I tak miecz znalazł się przy łóżku, noże do rzucania na ziemi, a te lekko zakrzywione pod ręką, na posłaniu.
Oparła się plecami o ścianę, przymykając oczy. Gołą i rozpaloną skórę chłodziła przyjemnie ściana. Rano zniknę o świcie, wcześniej zajdzie się za ladę i weźmie co tam będzie do żarcia i tyle mnie widzieli.Planowała w myśli. Nie było co niepotrzebnie zostawać w jednym miejscu. Zresztą to nigdy nie było w jej zwyczaju. Raz tu, raz tam. Nigdy nie zostawała w miejscu na dłużej niż dwie noce, odkąd wyrzucili ją z rodzimej watachy.
Zdjęła z siebie resztę ubrań, zostając w samych lnianych portkach, na które nasuwała te skórzane i drzemała. Nigdy tak naprawdę nie spała, zawsze zachowywała pewnego rodzaju świadomość. Może zwykła ostrożność, a może pod skórą czuła, że coś się może wydarzyć.