3
« dnia: Październik 05, 2015, 22:04:01 »
Po ostatnich wydarzeniach, czas mknął szalenie. Dni mijały jak wtedy, gdy zagrożeniem nie był deszcz i przemoknięty posiłek, a łopot smoczych skrzydeł i ich ryki, niosące się po dolinach.
To było wtedy.. Zapomnij. I zapominał. Z każdym nowym dniem na południu, Fenris zatracał się w nowym świecie. W obietnicy złożonej poległemu i własnej, nieustępliwej bucie.
Bucie która nie pozwoliła mu usiedzieć na rzyci. Tego dnia gdy się rozeszli po śmierci Aethelreda, pożegnał oba Elfy, które jako pierwsze ich powitały na nowych ziemiach, zapamiętał twarz obcej dziewczyny z krwią brata na rękach i obiecał rychłe spotkanie swej siostrze Rayli.
Nie brał nikogo za towarzysza, bo i nie chciał by wydarzenia zatoczyły koło. Dość mu druhów i dość kopania im mogił. Przynajmniej teraz.
Dzień jak każdy inny, gdy mknął w siodle, a koń rwał pod nim chyżo. Ziemia i kamienie pękały pod rosłymi kopytami zwierzęcia, które niosło swego właściciela coraz dalej i dalej w nieznane.
Fenris zaopatrzył się oczywiście w wikt, mapy i poznał nieco nowego świata. Poznał też ludzi i zasady nim rządzące. Zasłyszał wiele legend i bajań, a także przestróg i wróżb. I wszystko to spamiętał, choć połowa z tego była pewnie nieco.. przesadzona.
Gdy usłyszał o krajach na wschodzie, o Wojowniczych Jeźdźcach ze stepów i królestwie krasnoludów, zdało mu się to całkiem kuszącą ofertą. Szczególnie, że wszyscy oni mieli swych wrogów, a ten kto ich ma, ma także pieniądze na opłacenie najemników.
I pewnie dotarłby gdzieś tam na czasie, gdyby nie przestroga rumaka pod nim.
Przestroga dzika, pełna wierzgnięć i niepokoju. Rumak od czasów Północy nie był tak zdenerwowany. Jeździec zatrzymał się i rozejrzał, mimowolnie kładąc dłoń na głowni miecza. Jego wzrok otaksował lasy na około, na mapach podpisane jako Enedwaith.
Puszcza była spokojna, przepełniona ciszą i mistycyzmem. I właśnie dlatego nie spodobało mu się to miejsce. Było zbyt.. stare. A takowe miejsca, zazwyczaj do spokojnych nie należą.
Zeskoczył z konia i rozejrzał się przez chwilę, by uczynić kilka kroków naprzód, zostawiając jurne zwierzę w tyle.
Zwierzę, co coraz bardziej się szamotało. Jak zwykle miało rację. A Ja jak zwykle mu ufałem, mimo, że nie usłuchałem.
Gdy wiatr zadął mocniej, wtedy to poczuł. Dym uderzył w nozdrza wojownika, a trzask gdzieś z boku wyrwał Go z osłupienia. Było już jednak za późno na wycofanie się. Byli wszędzie.
__________________________
Pierwszy cios zbiłem instynktownie, co trudnym nie było. Właściciel miecza który miał mi rozpłatać łeb, zaryczał wcześniej zdradzając kierunek ataku i skąd sam atak nadchodzi. Odrąbałem mu łapy przy samych ramionach, obracając się napięcie. Kolejny cios wgniótł mu napierśnik w tułów, przechodząc dalej, aż ostrze me wyślizgnęło się drugą stroną, rozrąbując bestię na dwoje.
Było ich jednak więcej. O wiele więcej niż oczekiwałem, a rozpłatany na dwoje towarzysz.. nie zrobił na nich najmniejszego wrażenia. Kolejny doskoczył z takim samym rykiem, parując me pchnięcie z wulgarną precyzją. Zdziwił się chyba mą siłą, gdy wyrwałem mieczem w bok tak, że cios który wcześniej sparował i tak sięgnął jego biodra, wbijając się w nie. Takie były skutki owalnych tarcz i braku umiejętności w obyciu z nimi.. Wyrwałem miecz, by moment później rozciąć łeb tamtego na dwoje, mimo hełmu. Zdążyłem jeszcze wykręcić młynka mieczem, nim pierzasty grot utkwił w mej łopatce. Opancerzonej łopatce, czego następstwem była utrata równowagi. Niemal wyrżnąłem jak długi, ledwie opierając się na kolanie. I to był błąd. Tak samo jak i błędem byłby upadek, nic nie mogłem poradzić. Paskudne, ryczące istoty obskoczyły mnie z wszystkich stron. Cudem odskoczyłem na bok, unikając gradu burzliwych ciosów. Gdy jeden z nich mnie sięgnął, poczułem jak oczy zalewa mi krew.. Psia jucha!
Złapałem pewniej swe umiłowane mieczysko, robiąc wymach na oślep. Trafiłem, bo rozległ się zgrzyt i zawodzenie pełne bólu. A potem zaprzestano ataków. Pośpiesznie przetarłem oczy z krwi, akurat by dojrzeć rosłą bestię kroczącą w Mą stronę. Inni rozchodzili się przed nim, mamrocząc imię.
Auzrud. Tak, tak mi się przynajmniej wydawało.
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że wpadłem w łapy orków o których tyle wcześniej słyszałem.